Dzień pierwszy po porodzie - 22.02 ( piątek) - Przez pierwszą dobę leżałam na sali porodowej, ponieważ nie było miejsca na noworodkowej z jedną panią, która urodziła już piąte dziecko.
Jak przyprowadzili Julcie ubraną to słodko na nas patrzyła, widać było jej zdezorientowanie, że nie jest już w moim łonie. Była taka drobniutka i te jej cudowne oczęta, ach sama słodycz. Leżała spokojnie w swoim łóżeczku - wanience na kółkach opatulona i patrzyła, aż w końcu zasnęła. Pod wieczór pielęgniarka przystawiła mi ją do piersi, trochę miała problem z chwytaniem, bo miałam płaskie brodawki, ale nie płakała :) Szkoda, że mąż musiał wracać do domu, ale przynajmniej miałam Julcię więc nie czułam się samotnie.
Dzień drugi 23.02 ( sobota) -Na drugi dzień przyjechał mój mąż z moja siostrą, mama dała im wałówkę do szpitala, aby nie zgłodnieli :) Julcia w przeciwieństwie do koleżanki obok była spokojna, grzeczna. Najgorsze moje wspomnienie z tego dnia to jak moja córcia ładnie przyssała się do piersi, udało jej się, byłam szczęśliwa, a tu wchodzi salowa, która mówi, że mam wziąć rzeczy i przenoszą nas na oddział ciąży patologicznej. Prosiliśmy, aby poczekała, że zaczęłam karmić dziecko, a ona na to, że nie może czekać zabrała mi dziecko, położyła do łóżeczka i powiedziała idziemy. Od tego moment moja córcia miała problem z przyssaniem się, co spowodowało u mnie nabrzmiałe piersi pełne mleka. Leżałam w sali czteroosobowej na której leżały dwie dziewczyny bez dzieci, aby nie było im smutno przeniesiono je i doszły dwie co dopiero urodziły. Wszystkie byłyśmy w tym samym wieku z wyjątkiem ostatniej, która do nas doszła. Idealnie dogadywałyśmy się, pomagałyśmy sobie, panowała miła atmosfera. Julcia była taka spokojna, przesypiała ładnie noc. Anioł, mogłam swobodnie iść do toalety, nawet w trakcie przewijania była spokojna. Dziewczyny zazdrościły, że jest taka grzeczna, bo ich maluch płakały, a my mimo hałasu obydwie smacznie spałyśmy :)
Dzień trzeci 24.02 (niedziela) - Rano na obchodzie pani doktor stwierdziła u Julci żółtaczkę fizjologiczną z powodu podwyższonej bilirubiny. Poziom podwyższenia był minimalny, ale powiedziała, że lepiej zostawić małą na obserwację. Po południu bilirubina unormowała się i pielęgniarka powiedziała, że jutro wychodzimy, ucieszyłam się, jutro do domku:) Cieszyliśmy się z mężem, że wreszcie będziemy razem spędzać wieczór :) Kolejna spokojna noc, aż nagle obudziła mnie córcia, zachłysnęła się, nie myśląc, że mam szwy szybko wstałam, aby jej pomóc, a później dopiero poczułam jak mnie boli, ale to nie liczyło się, ważne, że jej nic nie jest. Ucałowałam swoją słodycz i poszłyśmy spać.
Dzień czwarty 25.02 ( poniedziałek) - Nadszedł cudowny poranek, wychodzimy ze szpitala. Umówiłam się z mężem, że napiszę do niego o której będzie wypis, aby z rana nie zrywał się, bo jak wypis będzie po południu to niech wyśpi się i dopiero po nas przyjedzie. Przyszedł obchód, szczęśliwa czekam na swoją kolej. Teraz nasza kolej, wynik bilirubiny w normie, Julcie bierze pielęgniarka na wagę - dziecko za bardzo spadło na wadze, Fuksik musisz zostać dzień na obserwacji. Łzy w oczach, rozczarowanie, dobrze! Pomyślałam trudno ważne jest zdrowie mojego dziecka. Jak jutro będzie wszystko dobrze i mała przybierze na masie wychodzimy, dostała zalecenie - dokarmiania. Myślę to na pewno wyjdziemy, będę karmiła ją na zawołanie i jeśli będzie głodna to zaprowadzała na dokarmianie, grunt aby było wszystko dobrze. Całą noc spałam niespokojnie martwiąc się o córcie, to była ciężka noc, bo mimo, że Julcia ładnie spała ja martwiłam się o nią:)
Dzień piąty 26.02 ( wtorek ) - Po prawie nie przespanej nocy, a zarazem pewna siebie wyczekiwałam obchodu. Julcia na pewno przybrała na masie, jestem tego pewna, przecież w ciągu nocy dużo zjadła :) Moje piersi mnie bolały i miałam wrażenie, że są takie małe guzki. Poszłam do pielęgniarki prosić o dokarmienie Julci, bo ponad godzinę karmie ją i marudzi jakby nie dojadła. Wtedy przyszła do mnie "big pielęgniarka", przyniosła strzykawkę i za pomocą jej wyciągała mi brodawki, a tym samym pobudziła gruczoły. Ściskała mi piersi jakby znęcała się nade mną, mleko wszędzie tryskało to był koszmar, ale dzięki temu mała przyssała się i bez problemu jadła z piersi. Strzykawkę zostawiła mi, powiedziała, że to najlepszy gadżet na płaskie brodawki, lepszy niż kapturki. Przyszła pielęgniarka laktacyjna trochę z opóźnieniem, bo znakomicie położna pokazała mi jak mam małą karmić i jak pomagać jej aby ładnie chwytała brodawkę. Pielęgniarka laktacyjna pokazała dodatkowo inne pozycje karmienia i doradziła mi jakie mam zakupić kapturki. Zostawiła nam broszury i powiedziała, że jest do naszej dyspozycji jak będziemy mieli jakieś pytania. Wreszcie nadszedł obchód, poranek miałam pełen wrażeń. Pani doktor zbadała Julcie, przybrała na masie, może nie za wiele, ale to znak, że je pokarm. Niestety bilirubina jest podwyższona i Julcia musi iść do inkubatora na dwie doby, bo jest za wysoka, a Julcia za słaba :( Nie mogłam powstrzymać łez, dlaczego przecież mieliśmy wyjść! Powiedziałam dobrze, ale chcę karmić dziecko, proszę o przynoszenie jej, a najlepiej o salę na dole, nie chcę aby ją karmili sztucznym mlekiem! Obiecać nie mogła, ale powiedziała, że jak coś się zwolni to będę w pierwszej kolejności. Koleżanka obok też została z córeczką z tego samego powodu, więc nie czułam się osamotniona w swoim smutku. Julcie zabrano mi po 11, czułam się jakby część mnie zabrano, było mi smutno czekałam na męża. Koleżanki mąż przyjechał wcześniej zszedł na dół i zrobił awanturę, że do czego to podobne aby dzieci były na dole, a matki na górze, zrobił taki raban, że dzięki temu dopiął swego :) Po 17 przyszła po nas pielęgniarka, z informacją że zabierają mnie i koleżankę do sali na dole, mamy zabrać rzeczy :) Ucieszyłam się, mąż i siostra pomogły nam i zjechaliśmy winda na dół. Już nie mogłam doczekać się jak zobaczę Julcię, tak bardzo za nią tęskniłam. Przydzielono nas do pokoju trzy osobowego, warunki dużo lepsze i blisko dzieci. Poszliśmy zobaczyć Julcię, widok straszny,ona taka malutka z przepaską na oczach i samym pampersie. Spala tak niewinnie, nie życzę nikomu takiego widoku, aż serce boli, ale jeśli ma być dzięki temu zdrowa to trzeba przetrwać tą rozłąkę. Po 18 z minutami jak miał już wychodzić mój mąż z siostrą przyprowadzono Julcię na karmienie, byłam taka szczęśliwa, że ją dotknęłam i przytuliłam :) Nakarmiłam maleństwo i za pół godzinki odniosłam, niestety malutka zaczęła im płakać, bo nie dojadła i musiałam ją dokarmić, mąż pożegnał się ze mną i pojechali, a ja z pomocą pielęgniarki karmiłam malutką. Po 22 przyprowadzili Julcię na karmienie, cieszyłam się, że mogę ją przytulić i z zegarkiem pilnowałam, aby nie przeoczyć godziny odprowadzenia jej.
Dzień szósty 27.02 ( środa) - Po 24 w nocy przyprowadzono mi Julcię, abym ją nakarmiła i spędziła z nią godzinę na przytulaniu, bo płacze im z tęsknoty. Miałam dla nas dwie godziny, musiałam nacieszyć się tym czasem. Zdrzemnęłyśmy się i odprowadziłam swoją kruszynkę.Nie dostałam na obchód Julci, pani doktor tylko przyszła i powiedziała, że Fuksik jest dalej kolejną dobę naświetlany, a koleżanka wychodzi ze swoją córcią ze szpitala. Przykro mi było, że ja jeszcze zostaję, ale cieszyłam się, że my jak wszystko będzie dobrze jutro wychodzimy na 100%. Powiedziałam mężowi żeby nie przyjeżdżał do mnie, bo Julci nie zobaczy, więc niech odpocznie od nas i tych dojazdów do szpitala. Zostałam sama w pokoju trzy osobowym. Dziewczyna obok mojego łóżka też wychodziła, więc miałam błogą ciszę, mogłam spokojnie wyspać się i nie martwić się. Pod wieczór przyprowadzono mi lokatorkę po cesarce, więc miałam już towarzystwo. W czasie rozmowy z nią przypadkiem okazało się, że jestem jedną z dziewczyn o których mówiła im leżącą z nami kobietka, że wywalczyłyśmy przeniesienie. Jej maleństwo na czas nocny opiekowały się pielęgniarki, więc nie było mi przykro, że nie mam swojego dziecka. W nocy przyprowadzono mi Julcię do karmienia, moja mała kruszynka jaka ona słodka. Po godzince odprowadziłam moje maleństwo i poszłam spać mając nadzieję, że jutro wreszcie wyjdziemy.
Dzień siódmy 28.02 ( czwartek) - Przyprowadzono mi Julcię po śniadaniu na obchód i pielęgniarka powiedziała, że już koniec naświetlania, a resztę powie mi lekarz. Czekałam z utęsknieniem na obchód i pewna, że wyjdziemy. Telefon padł mi, mąż nie zostawił mi ładowarki, więc przez całą noc miałam go wyłączonego abym mogła rano dać mu znać czy wychodzimy. Przyszła pani doktor zważyła Julcię, powiedziała, że przybrała na masie prawidłowo, bilirubina również idealnie obniżona - Fuksiątko wychodzi do domu. Szczęśliwa ubrałam Julcię i wysłałam smska, że wychodzimy:) Mój wypis miałam po 12, a Julci parę minut po 14 :) Czekałyśmy cierpliwie na tatusia, którego nie było widać. Już salowe chodziły i sprawdzały czy łóżko zwolnione. Dobrze, że mogłam spokojnie czekać w sali, a nie na korytarzu, ale zaczęłam martwić się, bo tak bardzo chciałam wracać już do domu, a jego nie było. Nagle po 15:30 wchodzi do sali z rzeczami, ja już gotowa, spakowana, czekałam tylko na rzeczy nawierzchniowe dla siebie i Julci. Szkoda było trochę opuszczać szpitalne mury, ale nie mogłam doczekać się powrotu do domu:) Witaj domku wróciliśmy we troje he he :)
Mój Kochany mąż przygotował dla nas niespodziankę w postaci upiększenia mieszkania w bardziej potulne gniazdko. Jeszcze bardziej cieszyłam się, że jestem już w domu. Tak mały drobiazg daje tyle radości- Kocham Cię Kochanie Moje :*
Myślałam, że mniej rozpisze się, ale bardzo emocjonalnie podchodzę do tych 7 dni w szpitalu. Ciesze się, że wszystko skończyło się dobrze i wyszłyśmy całe i zdrowe. Zaczęliśmy cudowny etap w naszym życiu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz